Drzeworyt jest ze mną od zawsze. W czasach szkolnych uczęszczałem na zajęcia ogniska plastycznego w Płocku prowadzone przez pana Wacława Polakowskiego, ucznia Zbigniewa Pronaszki. Profesor, bo tak go nazywaliśmy, wydawał się nam dystyngowanym starszym panem. Pewnego razu postanowił wprowadzić nas, uczniów VII klasy szkoły podstawowej w tajemnice linorytów. Mój rylec wykonał, mieszkający nieopodal mojego domu, kowal pan Jarzębowski. Dłuto wykute przez kowala okazało się doskonałym narzędziem do wykonania linorytu. Jedyną jego wadą było to, że jako zbyt duże nie nadawało się do wykonania precyzyjnych szczegółów. Ojciec wyposażył mnie w płytkę PCW o wymiarach 30 x 30 cm, taką, jaką wtedy pokrywało się podłogi. Wykonałem więc wielkie dzieło – płocką katedrę jako przedmiot mojej twórczej interpretacji. Po trzech tygodniach ciężkiej pracy, Profesor zrobił pierwszą odbitkę i… nie byłem zadowolony z efektów mojego dzieła.
Zacząłem studia na Uniwersytecie Warszawskim na historii i na etnografii. Tu ponownie „dopadł” mnie drzeworyt. W roku 1979 uczęszczałem jednocześnie na zajęcia ze sztuki ludowej, prowadzone przez Aleksandra Jackowskiego, jak i zajęcia ze sztuki plemiennej, prowadzone przez Jacka Olędzkiego. Zafascynowany opowieściami Aleksandra Jackowskiego, postanowiłem zrobić kolejny drzeworyt – kopię grafiki Chrystusa na krzyżu prezentowanego na zajęciach. Dłuta chińskie, które kupiłem niestety nie nadawały się do precyzyjnego rycia w desce. Podobnie jak przed laty, kowal pan Jarzębowski przystosował je do pracy. Precyzyjnie naostrzył dłuta, które wyśmienicie cięły drewno. Zrobiłem kilka kolejnych drzeworytów wzorowanych również na tych z katalogu wystawy w Muzeum Etnograficznym w Krakowie. Robiłem je potajemnie, gdyż Magda, moja żona, nie była zachwycona produkcją strużyn, których było coraz więcej i wbijały się w dywan. Magda poznała dokładnie istotę wiórków drzeworytniczych – były małe, cienkie i miały zadziorki. Kiedy zrobiłem jakieś dwadzieścia drzeworytów, zaniosłem je do Aleksandra Jackowskiego. Oczekiwałem pochwał i wytycznych na przyszłość. Niestety, obejrzał moje prace bez wyraźnego zainteresowania. Po zajęciach ze sztuki plemiennej pokazałem więc je wykładowcy Jackowi Olędzkiemu. Ten w przeciwieństwie do Aleksandra Jackowskiego zainteresował się. Oglądał, oglądał po czym stwierdził, że muszę kontynuować moją robotę. Po kilku miesiącach, kiedy wykonałem kolejne drzeworyty, zaproponował żebyśmy zrobili sesję fotograficzną prezentującą technologię tworzenia tradycyjnych drzeworytów. Sesja odbywała się w piwnicy, która w tym czasie była moją pracownią. Dla lepszego oświetlenia pomieszczenia Jacek umieścił halogeny na rurze wodociągowej, gdzie leżały papiery. Wybuchł pożar i musieliśmy zakończyć sesję zdjęciową i zająć się gaszeniem pożaru. Po tym wydarzeniu zakończyła się też moja działalność drzeworytnicza.
Ponownie chęć wykonania drzeworytów powróciła do mnie w czasie wyjazdu do Niemiec w 1981 roku. Mieszkałem wtedy na squacie z bardzo miłymi anarchistami – miłośnikami muzyki punk, którzy organizowali w tym czasie koncert punkowy. Byli wydawcami pisma fanzinu „Sthal und Glas” i jako anarchistycznie nastawieni do rzeczywistości postanowili samodzielnie wydrukować plakat. Zaproponowałem im plakat, który będzie drzeworytem nawiązującym do stylistyki ekspresjonizmu niemieckiego. Po ośmiu godzinach drzeworyt był gotowy, pozostała kwestia wykonania odbitek. Papier zdobyliśmy z firmy transportowej, która używała go do pakowania towarów a farbę dostarczyli znajomi anarchiści. Wieczorem, dzień przed koncertem rozpoczęliśmy druk. Pracę zakończyliśmy nad ranem, mając 50 gotowych plakatów. Nie daliśmy im ani chwili odpoczynku i jeszcze wilgotne zawisły na ścianach domów w Gottingen.
W stanie wojennym nie wykonałem ani jednego drzeworytu, choć wówczas kto żyw realizował się w grafice, począwszy od gazetek podziemnych a na znaczkach i pocztówkach skończywszy. Ponowne spotkanie z drzeworytem odbyło się za sprawą Jacka Olędzkiego – mojego mentora. W roku 1986 zaproponował mi współpracę przy produkcji filmu o budowaniu łodzi przez mistrza kunsztu szkutniczego pana Grudzińskiego z Murzynowa. Na planie stawiliśmy się w trójkę: Krzysztof Chojnacki z Muzeum Etnograficznego w Warszawie, Jacek Olędzki – dyrygent planu i ja w nie do końca określonej roli. W rezultacie plan filmowy stał się placem boju pomiędzy Jackiem Olędzkim a Krzysztofem Chojnackim. Emocje towarzyszące kręceniu dokumentu sięgały zenitu. Chcąc zaznać uspokojenia sięgnąłem po wielką deskę z drzewa gruszkowego ze stołu i zabrałem się do wykonania mojego największego dzieła pt. Sąd Ostateczny. W przypadku tego drzeworytu przed rozpoczęciem pracy nie miałem szkicu całości. Tworzyłem go dorysowując kolejne sceny w trakcie pracy. Byłem tak zaangażowany w dłubanie, że awantury, jakie toczyły się na planie filmowym przestały mnie dotyczyć. Sąd ostateczny stał się zwieńczeniem moich działań drzeworytniczych tego okresu. Zaprezentowałem go na wystawie moich prac w Galerii Biura Wystaw Artystycznych w Ciechanowie w roku 1990. Na kolejną wystawę u Magdy Kraszewskiej w zakopiańskiej galerii „Dom doktora” w 1993 roku przygotowałem cykl pt. Siedem grzechów głównych. Wtedy wszem i wobec ogłosiłem, że kończę moją działalność drzeworytniczą. Uważałem, że poznałem wszelkie tajniki drzeworytu i dalsze się nim zajmowanie nie jest ciekawe – wykonałem bądź, co bądź ponad 40 prac.
I podobnie jak w poprzednich okresach, drzeworyt ponownie niespodziewanie pojawił się w moim życiu. Tym razem za sprawą Stanisława Tworzydło, artysty plastyka, do którego przyszedłem w 2002 roku chcąc wypalić jedną z moich prac ceramicznych. Stanisław zaproponował, abym uczestniczył w zajęciach z malarstwa na materiałach higroskopijnych. W pewny momencie Staś uznał, że powinienem wstąpić do Polskiego Związku Artystów Plastyków Sztuka Użytkowa, należało więc zaprezentować dorobek. Przyniosłem moje drzeworyty, a Staś się zachwycił. Zaproponował abyśmy je odbili w technice chińskiej i wyciągnął zza szafy wykonaną przez siebie kopię tradycyjnej prasy chińskiej służącej do odbijania drzeworytów. Technika drzeworytu chińskiego jest odmienna od tej, jaką znamy w Europie. Drzeworyty służyły do masowego powielania wcześniej wykonanego przez mistrza malunku tuszem a nie jak w tradycji europejskiej farbą drukarską, wytwarzaną na bazie oleju. Próba odbijania na płótnie bawełnianym powiodła się. Osiągnęliśmy niebywałe efekty. I można powiedzieć, że była to raczej próba zastosowania innej techniki powielania. Po raz kolejny uznałem to za etap kończący moje działania drzeworytnicze.
W roku 2013 drzeworyt powrócił i to w najmniej oczekiwanych okolicznościach. Stało się to za sprawą pani Elżbiety Grygiel, kierującej działem komunikacji społecznej Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie. W trakcie rozmowy na temat wydania mojej książki poświęconej kuchni mennonitów pojawiła się kwestia ilustracji. Książka, co prawda miała dotyczyć gotowania, ale jej część to historia mennonitów na ziemiach polskich. Wydawnictwa w tej serii Muzeum w Wilanowie ilustrowane były dziełami sztuki z epoki. W przypadku mojej książki takich ilustracji nie było. Zaproponowałem, że mogę zilustrować tekst moimi drzeworytami. Po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy, że wydawnictwo to zostanie ozdobione 36 drzeworytami. Cykl ten składa się z obrazów ilustrujących typowe zajęcia gospodarcze mennonitów, a także zawartość spiżarni oraz ingrediencje używane do przygotowywanych potraw.
Co przyniosą kolejne lata…?
Wojciech Marchlewski
etnograf i artysta, członek Związku Polskich Artystów Plastyków – Polska Sztuka Użytkowa
pracownia i galeria zob. www.szarnos.pl